niedziela, 4 kwietnia 2010

Rozbitkowie. Rzecz o paryskich kloszardach.


Święta w tym roku okazały się synonimem czytania, słuchania i oglądania. Dzięki Ci Jezu!
Dziś o czytaniu, bo akurat skończyłam książkę "Rozbitkowie. Rzecz o paryskich kloszardach" Patrick'a Declerck'a (sponsorowaną oczywiście przez tanią książkę, całe 12zł). Różne odczucia, w zależności o którym fragmencie myślę. Początek mnie już na wstępie mocno wbił w fotel. I dobrze, bo chodziło właśnie o to aby szybko zapomnieć o kloszardztwie jako sielankowym życiu ludzi, którzy wyzwolili się z kajdan norm społecznych. Krótko mówić - gówno prawda i Declerck nie szczędzi opisów, które pomagają sobie to szybciutko zwizualizować i wyraźnie uświadomić.

Nie do końca mogę powiedzieć, że mnie to zaskoczyło, ale między zaskoczeniem a zdawaniem sobie sprawy z głębokości patologii jaką jest ten rodzaj bezdomności jest jeszcze duża przepaść. O przeczytanie tej książki skutecznie ją wypełniło, powiedzmy że trochę wybrakowanym mostem.
Zresztą, przypominają mi się różnorakie rozmowy, które kończyły się frazą : "tak, zostanę kloszardem i będę mieć w dupie zarabianie pieniędzy na nowy telewizor". Dopóki trzeba zaspokajać jakiekolwiek potrzeby biologiczne, nie jest się wolnym w sensie absolutnym. Poza tym nawet najwięksi introwertycy i aspołecznicy SĄ uwikłani w struktury społeczne, w pewien schemat społecznego funkcjonowania. Nie da się z tego wyzwolić, odizolować, prędzej czy później człowiek powraca jak syn marnotrawny czy coś i bierze udział na nowo w tym całym bałaganie, nawet gdy jego działanie całkowicie odbiega od tzw. normy.
Muszę powiedzieć, że w pewnym sensie było to dla mnie rozczarowanie. Chyba cały czas jestem na tym etapie, że wierzę w różne abstrakcyjne rzeczy, a konkretniej jakąś niezwyciężoną wolną wolę i naiwną wolność.

Chyba zasypiam. Na koniec recenzja: http://wyborcza.pl/1,75517,2180089.html




sobota, 3 kwietnia 2010

Samotność pól bawełnianych i wspomnienia Boskiej Komedii

Jest taki festiwal. Taki festiwal teatralny. Dość burżujski, bo siedem stów w portfelu to za mało żeby wszystko zobaczyć, ale - ale jest ALE, dzięki któremu mały, biedny, sprytny student może mieć to wszystko i jeszcze więcej za najprawdziwszą darmoszkę. Krótko mówiąc - polecam pracować jako wolontariusz podczas takich zabaw.

To nie był maj, lecz mglisty listopad, gdy za kilka godzin wysiadywania jajek w Pawilonie Wyspiańskiego mogłam wbijać na wszystkie klaty i jarzyny. Boska Komedia. Diabelnie boska.
Udało się dotknąć teatru. Co ja mówię! Udało się zmacać teatr, obmacać, prawie zgwałcić! 2 sztuki dobrego towaru codziennie i wieczory gęste, bardzo gęste teatrologami i całą tą otoczką. Gdzież ja wcześniej - prosty człowiek - dostrzegałam te subtelności, zdobyłabym się na krytykę? Gdzież? Zwłaszcza, gdy wyda się trochę $ i trzeba wyrównać dysonans poznawczy i mówić i krzyczeć, że teatr, że sztuka, że ogólnopojęte WOW! A tu nie - darmo, to i krytycznie.
Dużo szajcu, trochę szału. Podsumowująć - ciężko o coś dobrego. Ale do cholery, to jak ze wszystkim. Więc co się dziwisz?

A o Boskiej Komedii przypomniała Samtność pól bawełnianych. Szał ciał, wielkie odkrycie festiwalu, wielkie odkrycie młodego reżysera, wielkie odkrycie jakiegoś małego teatru w Kielcach. Podczas boskiej nie zobaczyłam wielkiego odkrycia, ale wielkie odkrycie przyjechało do Krakowa po raz kolejny, więc tak, tak - miałam przyjemność!
Przyjemność psychodeliczną. Psychodeliczną do granic. Jak sam Rychcik (reżyser, btw, co mnie zdumiło - koleś ma 29 lat! niebywałe!) mówi, jego teatr to teatr histeryczny. Stężenie emocji tworzy absolutnie roztwór nasycony, który wbija w krzesło tak aby poczuć jego fizyczność. Duża zasługa dla żwyo Natural Born Chillers - młoda kapela, mocno elektroniczne brzmienia gdzieś z pogranicza rocku, nie wiem, n ie jestem dobra w nazwach.

A o czym to było? Poczytałam kilka recenzji, z którymi może i się zgadzam ( i o tym pisać nie będę), ale ja widziałam tam jeszcze trochę innych rzeczy. Silnie uwypukloną zwierzęcość człowieka, która stopniowo zostaje podkreślana obdzierając powoli postaci z reszek człowieczeństwa. Zwierze, którego życie zawiera się w pobieraniu i wydalaniu przerywanym reprodukcją. Podstawowe potrzeby, popędy, szał i dzikość. Przypomniało mi to czasy, gdy byłam zorientowana mocno ewolucyjnie. Darwin mój bóg. Teraz nie chcę mieć na nosie okularów, które tak widzą rzeczywistość. I nie mam. Aż ta magiczna siła woli.





niedziela, 14 marca 2010

O naiwności, córko mego serca!



Naiwnie próbuję kolejny raz wrócić do blogowania :>

A dziś będzie o Berlinie i Włóczykiju :>

Pomysł Berlina powstał, można rzecz, w wyniku rozkmin logistycznych na temat sensu jechania na drugi koniec polski na festiwal podróżniczy Włóczykij. Skoro już postanowiłam pchać się przez lasy, jeziora i rzeki na sam kraniec Legistanu to przydałoby się coś z tego więcej wycedzić. I wycedził się Berlin. Bo nigdy tam nie byłam, bo Marika zachwalała, bo blisko Szczecina, bo tanio, bo ładny highway z Krakowa. Krótko mówiąc, argumenty się znalazły :>.
I cóż rzecz mogę o Berlinie? Stolica zaiste ciekawa, bo miks masz wszystkiego : kultur, nowoczesności, rozmaitych ludzi i brudu na ulicach. A co jak co ale mezclarsy ja lubliu, więc trafiłam w sedno. I nie tylko w sedno, ale nawet do najbardziej reprezentatywnych berlińczyków. Reprezentatywnych przynajmniej w sensie zgodności z tym, co o nich wcześniej myślałam. A myślałam akurat same dobre rzeczy, czyli że open-minded, tolerant i wszystkie te inne przymiotniki mieszczące się gdzieś tam w kategorii 'alternative'. W każdym razie to było alternative naturalse a nie alternative lans and bans i duże okulary. Przekraczając próg mieszkania już poczułam, że to będzie to. Stara, zimna kamienica z otyłym kotem i rozklapcianą sofą w kuchni. Przestrzeń i rysunki na ścianach, antresolki, pianino i biożywność wszędzie gdzie popadnie. Krótko mówiąc - ciekawie. Wieczory gęste od rozmów, poranki południowe (bo wyspać się trzeba) i popołudnia gdzieś na berlińskich ulicach albo w muzeum fotografii lub filmu (obydwa gorąco polecam!). A wszystko to i jeszcze więcej za niecałe 20 euro!

Po Berlinie był Poznań 'na chwilę', z którego dzięki mojemu nierozgarnięciu nie mogliśmy wyjechać :>. No i Włóczykij (www.wloczykij.pl) w wiosce o nazwie Gryfino. Oprócz tego, że było bombatkic fantastic i nie chce mi się rozwijać tej myśli to... Doszłam do przykrego wniosku, że niezwykle trudno znaleźć kogoś kto podziela tę samą idee wojażowania, bo co podróżnik to inne priorytety. I tutaj mój coroczny problem, czyli z kim pojechać.
Ok, koniec tych jęków, zwłaszcza, że wpadłam na alternatywny pomysł zamieszkania na 2 miesiące w Aleppo :>. Ale o tym przy innej okazji :>. Adios amigos!




Berlin wschodni, spacer w stronę Alexanderplatz

niedziela, 8 listopada 2009

Cały ten JAZZ


Jazz, jesień, czerwony, jazz, jazz, jazz, spadające czerwone liście, jazz, noc, harris jazz piano bar, papierosy, wino, jazz.

W Krakowie dzieje się tyle, że na prawdę niezwykle trudno kontrolować wszystkie ciekawe wydarzenia. Tony plakatów, informacji, ulotek - zaczynam już habituować to wszystko.
I tym właśnie sposobem przegapiłam kolejne Krakowskie Zaduszki Jazzowe. O nie!
Właściwie to prawie, bo jutro ostatnie wydarzenia z programu, czyli:

9 XI 2009
godz.19.30
Bazylika o.o. Dominikanów
XXIII Msza św. Jazzowa
wstęp wolny


Miejmy nadzieję, że uda się dotrzeć :)

Co jazz ma w sobie? Chciałabym umieć odpowiedzieć na to pytanie.
Próbuje się zmusić do nazwania. Synestezja słowna - jak przełożyć muzykę na słowa?
Muzyka ulicy, trochę śmierdzi papierosami; albo rozlanym piwem. I duszna, duszna bardzo.
Duszna i gęsta.
Obawiam się, że nie umiem.
Amen.

sobota, 31 października 2009

Time to start

Jak podaje wikipedia pismo pojawiło się już w IV w. p.n.e.
W moim życiu - około 15 lat temu.
Sztuka pisania, pisanie o sztuce. Albo pisanie, po prostu.
Sztuka życia, pisanie o sztuce życia, pisanie o życiu. Albo pisanie po prostu. I życie.
Ekspresja, zamykanie myśli w system znaków. Pisanie.
Odciski palców na klawiaturze. Spacja, enter, enter. Pisanie.

Wstępy są trudne. Łatwo można popaść w banał. Banały mają do do siebie, że balansują pomiędzy udawaną wzniosłością a wzniosłością wyjątkowo tandetną.
Ale nie o wzniosłość tu chodzi i nie o słowa bez pokrycia, które lubią zapełniać słowniki.

Chodzi tylko o pisanie, myśli i komentarze, przemyślenia i dywagacje.

Będzie o filmie, podróżach, muzyce, sztuce i miejmy nadzieje- wiele, wiele innych :]

To ja, moja klawiatura i mój blog. Dzień dobry!